piątek, 21 grudnia 2012

Rozdział IV


                Podjechałam już pod dom państwa Cameron. Była siódma jak im mówiłam. Weszłam na taras i zapukałam do drzwi, nie chcąc obudzić śpiochów. Długo nie musiałam czekać aż ktoś mi otworzy. Przy drzwiach stała Rose. Uśmiechnęła się do mnie i pokazała głową, żebym weszła.
                - Wszyscy jeszcze śpią? – zapytałam.
                - Tak. Ethan zazwyczaj wstaje o ósmej, Lillith śpi do dziewiątej, a James… Różnie bywa, ale tym razem może długo pospać – na jej twarzy pojawił się uśmiech kombinatorki.
                - Można wiedzieć dlaczego?
                - No cóż… Wczoraj jak wyszłaś dał mi zakaz grania na komputerze i playstation, no i odebrał mi komórkę, więc odegrałam się i dodałam mu środek usypiający do kolacji… Szkoda, że nie mam takiego talentu plastycznego jak Ethan… - zrobiła podkówkę.
                - A po co ci ten talent? – uniosłam jedną brew.
                - A nie ważne – ruszyła swoimi ramionami i usiadła na krześle w jadalni.
                Uważnie ją obserwując, podeszłam do blatu i zabrałam się za robienie śniadania. Cały czas byłam ciekawa, co zrobiła Jamesowi. Na odpowiedź długo nie musiałam czekać, bo o wpół do ósmej wrzask chłopaka obudziło całe sąsiedztwo.
                - Rose Alexandro Cameron! – wparował do kuchni jak oparzały. – Co zrobiłaś z moją twarzą.
                Na widok chłopaka wybuchłam śmiechem. Teraz rozumiem, dlaczego dziewczyna się użalała na brak talentu.
                Jego czoło zamieniło się na jakąś kolorową polanę, po której hasały czerwone jednorożce, a policzki jakimś dziwnym trafem się zarumieniły od różowego flamastra. Nawet w ciągu jednej nocy zdążył zapuścić wąsy i brodę.
                - No pięknie, tylko ciebie mi tutaj brakowało – fuknął w moją stronę.
                - Wystarczyło powiedzieć „cześć” – uśmiechnęłam się i rzuciłam w jego stronę mokrą szmatkę. – Masz i się wytrzyj.
                - Nie pomoże – odezwała się Rose, która jakoś się nie przejęła tym, że jej brat zaraz może ją zabić. – Użyłam mazaków wodoodpornych.
                - Rose! – jego twarz przybierała czerwonych kolorów. – Liczę do trzech…!
                - Stop! – stanęłam między nim a dziewczynką. – Nie będzie żadnego liczenia do trzech. Zaraz coś z tym zaradzimy… Albo będziesz musiał zrezygnować z dzisiejszego kina.
                James przewrócił oczami i pobiegł do swojego pokoju. Na schodach minął się z Ethanem i Lillith, którą niósł chłopak na rękach. Z uśmiechem na twarzy odebrałam od niego maleńką i podałam mu kanapki.
                - Mogę wiedzieć, co się stało z twarzą Jamesa? – zapytał nieśmiało.
                - Twoja siostra chciała się zabawić w artystkę.
                - Powiem wam coś – Rose podniosła się z krzesła. – Trzeba przyznać, że w tym image’u lepiej mu.
                Razem z Ethanem zaczęliśmy się śmiać. Nie spodziewałam się, że w Rose jest tyle poczucia humoru.

***
                Zabiję ją kiedyś, obiecuję, że ją kiedyś zabiję. Przyglądałem się swojej pomalowanej twarzy. Jak ona mogła mi to zrobić? Oczywiście, że mogła. Przecież jak mogłem dać jej zakaz na gry?! Ugh! Co ja teraz zrobię? Przecież nie pójdę do kina z jednorożcami na czole.
                Z kieszeni wyciągnąłem komórkę i wybrałem numer do Dylana. Miałem nadzieję, że odbierze.
                - Stary – usłyszałem zaspany głos przyjaciela – mam nadzieję, że to coś ważnego, bo jest ósma, a wczoraj pracowałem do późna.
                - Dylan, potrzebna mi pomoc…
                - Co się stało?
                - Czy któryś z naukowców jest już w agencji?
                - James jestem w łóżku!
                - Błagam cię sprawdź albo daj mi telefon, do kogoś.
                - Nie kumpluję się z naukowcami… Chociaż… Nie, lepiej nie.
                - Dylan! – warknąłem do telefonu.
                - Mam numer tylko do Jane, Jane Charles.
                - Co ja takiego zrobiłem, że mnie tak karzesz? – spojrzałem w górę. – Dobra dawaj mi go!
                Spisałem numer telefonu na kartkę i wpisałem go w moją komórkę. Dlaczego właśnie ona? Ja i Jane nie przepadamy za sobą od lat, ponieważ jesteśmy z dwóch innych światów. Ja trenowałem i uczyłem się na agenta, a ona była dobra z nauk ścisłych i została najmłodszą z uczonych naszej agencji.
                Nacisnąłem zieloną słuchawkę, czekając aż odbierze dziewczyna.
                - Czego chcesz James? – no proszę, nie zdążyłem nic powiedzieć, a ona już atakuje.
                - Nie przywitasz się? Nie bądź nie miła z samego rana, a tak przy okazji skąd wiedziałaś, że to ja?
                - Mam twój numer w komórce.
                - Zapisałaś mój numer? No proszę, a ja myślałem, że po ostatniej akcji zechcesz mnie zabić.
                - Właśnie po to go zdobyłam. Mów, co chcesz, bo ty nigdy nie dzwonisz bez powodów.
                Wyszedłem z łazienki i poszedłem do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
                - Pamiętasz moją siostrę Rose?
                - Taa… To ona zamknęła mnie w schowku, podczas przeprowadzania badań, bo sobie zamarzyła pianek… Ugh! Co z nią? Otruła się?
                - Nie. Pomalowała mi twarz markerem wodoodpornym – usłyszałem wybuch śmiechu.
                - Chyba zacznę ją lubić. Teraz twoja twarz musi wyglądać dużo lepiej…
                - Jane!
                - Czego James?
                - Pomóż mi, a obiecuję, że nikomu nie powiem twojej największej tajemnicy…
                Dziewczyna się rozłączyła. Coś czuję, że jej nigdy do siebie nie przekonam. Rzuciłem telefon na łóżko. Coś mi w pokoju nie pasowało… Spojrzałem w kierunku moich pucharów. Podszedłem tam. Dawno półka nie była odkurzana, więc łatwo było ocenić, że statuetki były ruszane. Sięgnąłem po puchar z mistrzostw w biegu z zeszłego roku, spojrzałem do środka. Oczywiście mogłem się tego domyślić, mała glista podłożyła mi podsłuch. Dzisiaj już przesadziła!
***
                - Rose! – znowu usłyszałam wrzask Jamesa.
                - Ups! – dziewczyna spojrzała z przerażeniem na górę. – Chyba dowiedział się o podsłu…
                - Ała! – krzyknął Ethan.
                Spojrzałam z przerażeniem na chłopaka. Trzymał się za palec. Podbiegłam do niego, żeby zobaczyć, co się stało.
                - Gdzie jest Rose?
                Spojrzałam na zagniewanego chłopaka. Rozejrzałam się po jadalni i zobaczyłam, że Rose musiała się już zmyć. Jeszcze raz spojrzałam na Ethana, który w oczach miał łzy. Musiał się skaleczyć nożem. Pociągnęłam go do zlewu i wodą przeczyściłam ranę.
                - Co się znowu mu stało?! – James cały czas podnosił głos. – Co to za fajtłapa! Ugh!
                - Przestań! – krzyknęłam w jego stronę. – Nie masz się już na kim wyżywać? – usłyszałam płacz Lillith. – Może zajmij się siostrą i daj już mu spokój.
                - Jak spotkasz Rose, to powiedz jej, że ma przerąbane.
                Wyciągnął maleńką z krzesełka i zabrał ją do salonu. Z apteczki wyciągnęłam plasterek z Supermen’em i zakleiłam paluszek chłopaka. Obdarzył mnie miłym uśmiechem i przytulił mnie.
                - Dziękuję ci, że mnie obroniłaś.
                W moim serduszku zrobiło się tak miło. Zerknęłam w kierunku biblioteczki zza której wyjrzała Rose. Uśmiechnęła się do mnie i znowu zniknęła za nią.
                Usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam do nich i je otworzyłam. Zastałam za nimi młodą dziewczynę o długich, blond włosach i niebieskich oczach, którymi przewróciła na mój widok.    
                - Dobra, zróbmy tak – zaczęła. – Zawołaj swojego chłopaka i będziesz mnie miała z głowy.
                - Mojego chłopaka, chyba nie myślisz o… - nie zdążyłam skończyć, bo James wpadł pomiędzy nas.
                - Jane! Myślałem, że nie przyjedziesz! – wciągnął dziewczynę do środka. – Masz coś, co zmyje mi to świństwo z buzi.
                - Moim zdaniem te rysunki powinny zostać, bo jakoś nie mam ochoty rzygać na twój widok.
                Stłumiłam śmiech, ale niestety, zostało to zauważone przez dziewczynę.
                - Kim ty właściwie jesteś?
                - Jessi, jestem niańką dzieci państwa Cameron – podałam jej rękę.
                - Jane, znajoma Jamesa – uśmiechnęła się do mnie i po chwili odwróciła głowę w stronę chłopaka. – No, no, no.. Kto spodziewałby się, że potrzebujesz niańki.

***
                Czułem jak ciśnienie mi skacze. Złapałem wolną rękę Jane i zaciągnąłem ją do garażu. Lepiej nie zabierać jej do swojego pokoju, bo jeszcze zacznie komentować wystrój i co jej na język popadnie. Dziewczyna spojrzała na mnie w ten sam sposób jak zawsze, czyli gardzący. Położyła swoją torbę na półce z narzędziami i wyciągnęła jakąś buteleczkę z niebieskim płynem i białą chusteczkę, na którą przelała zawartość. Podeszła do mnie i chciała już ją nałożyć na twarz, kiedy ja ją złapałem za rękę.
                - Nie wyparzy mi twarzy? – uniosłem brwi do góry.
                - Och… Ja głupia – klepnęła się w głowę – mogłam o tym pomyśleć. Oczywiście, Matole, że nie wyparzy ci tego czegoś, co inni nazywają u ciebie twarzą.
                - Dlaczego zawsze jesteś taka wredna?
                - Bez tego nie byłoby frajdy.
                Jak zawsze nie była delikatna, kiedy próbowała zmyć mi te świństwo z twarzy. Teraz mogłem bez żadnych zarzutów jej się przyjrzeć. Od prawie zawsze ze sobą wojujemy. Do agencji dostała się, kiedy miałem dziesięć lat. Nadal nie potrafiłem się pogodzić ze śmiercią przyjaciółki, więc zacząłem ją atakować. Z czasem i ona się tego nauczyła.
                Kiedy już skończyła, klepnęła mnie w twarz i wyszła bez słowa. Norma!
                Skierowałem się do salonu, gdzie przed telewizorem siedziała Rose i Ethan, a na podłodze bawiąca się z Lillith Jessi.
                - Jessi?
                - Tak? – spojrzała na mnie.
                - Mogłabyś zabrać Lillith na spacer i zostawić mnie z Rose i Ethanem?
                - Wątpię, żeby to był dobry pomysł.
                - Zaufaj mi, nic się im nie stanie. Jak wrócisz Rose będzie miała ręce i nogi, a przede wszystkim głowę. Po prostu muszę z nimi ustalić pewne zasady.
                Dziewczyna pokiwała głową i zabrała moją najmłodszą siostrę na spacer. Ja pokazałem bliźniakom, żeby poszli razem ze mną do jadalni. Widziałem przerażenie w oczach brata, a siostra jakoś nie okazywała żadnego wzruszenia, chociaż to ona ostatnio najbardziej podpadła. Usiadłem tak, żebym miał tą dwójkę przed sobą.
                - Posłuchajcie… -zacząłem jak zawsze ojciec zaczyna rozmowy. – Jesteśmy sami, nie ma rodziców, ale to nie znaczy, że mamy szaleć i podkradać ich sprzęt. Rose, myślałaś, że nie zauważę tego, iż podłożyłaś mi w pokoju podsłuch?
                - Muszę jakoś ćwiczyć – zaczęła się tłumaczyć.
                - Od tego masz treningi – przewróciłem oczami i spojrzałem na Ethana. – Młody, uważaj, bo za niedługo się cały pokaleczysz… Trudno utrzymać nóż?
                - James… - odezwała się Rose. – On przeciął się, żeby mnie ratować…
                - Ratować?
                - Tak, bo… W obecności Jessi prawie wygadałam o podsłuchu, ale Ethan od razu zareagował. Źle go oceniasz… - popatrzyła się na naszego brata. – Dzięki.
                - Rose, możesz już iść? A… i nie zapomnij, że kiedyś ci oddam za ten tatuaż na twarzy.
                Siostra pokazała mi język i pobiegła na górę. Spojrzałem na Ethana, który podczas całej naszej rozmowy miał spuszczoną głowę.
                - Przepraszam, że cię nazwałem fajtłapą, że wyżyłem się na tobie… Nie myślę tak o tobie. To, co zrobiłeś dzisiaj dla siostry było imponujące… Nie muszę się obawiać, że wygadasz o nas, jesteś wyjątkowym agentem.
                - Dziękuję, że tak o mnie myślisz, ale to i tak nic nie zmienia. Przecież wiecznie nie będę się ciął.
                Zeskoczył z krzesła i poszedł do salonu, gdzie usiadł przed telewizorem, przełączając kanały.

piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział III


                Nie myślałem, że komputery sprzed dziesięciu lat mogą być tak ciężkie. Kiedy już skończyliśmy przenoszenie, Dylan postanowił jakoś ochronić sprzęt sprzed zniszczeniem, a ja postanowiłem się tutaj trochę rozejrzeć. Myślałem, że tutaj nikt nie zagląda i w ogóle, ale było tutaj niesamowity porządek, lepszy niż w moim pokoju.
                Podszedłem do półki, na której stały zdjęcia. Mick i Angie poznali się właśnie tutaj, ich rodzice również byli agentami, ale ich historia miłosna przypominała Romeo i Julię ze szczęśliwym zakończeniem. Mieli tylko jedną córkę, Victorię. Jedną z najlepszych dowcipnisiów w agencji. To ona odcinała dopływ prądu do sali treningowej albo też straszyła innych podopiecznych bazy historyjkami o duchach, a w nocy wkradała się do centrum dowodzenia i bawiła się światłem w ich pokojach. Po jej śmierci wszystko się zmieniło, nie było tak jak dawniej.
                Sięgnąłem po zdjęcie, na którym byłem z nią. Zawsze miała dwa warkoczyki i nosiła kolorowe sukienki. Nie przeszkadzało jej to, że jako jedyna tutaj tak się ubierała, również nie przeszkadzało jej to, że była urocza. Miała piękne piwno-zielone oczy oraz uśmiech.
                - Te zdjęcie chyba zostało zrobione podczas sylwestra 2001 roku – odezwał się Dylan, który stał za mną. – Dobra ja zmykam, na stole leży klucz, więc ty zamykasz. Trzymaj się i następnym razem postaraj się nie spóźnić.
                Pokiwałem mu głową i jeszcze raz spojrzałem na zdjęcie. Przypomniał mi się ten dzień. Strasznie się nam wtedy nudziło, wszyscy podopieczni pojechali do rodzin na sylwestra tylko my zostaliśmy sami, bo naszych rodziców wysłano na jakąś misję. Wtedy sobie przyrzekliśmy, że zawsze będziemy razem i nie ważnie, co się stanie będziemy się wspierać. Żeby uprawomocnić naszą przysięgę nożem przecięliśmy skórę naszej prawej ręki i uścisnęliśmy sobie dłoń.
                Przeniosłem wzrok na moją rękę, gdzie ciągnęła się ledwie widoczna srebrna niteczka, pamiątka po tamtym dniu.
               
***
                Zbliża się dwudziesta, a Jamesa nie ma. Lillith już dawno śpi, a Rose i Ethan grają na playstation.
                Usiadłam w kuchni, niecierpliwie oczekując na powrót chłopaka. Nie było w umowie, że będę pracować do późnych godzin wieczornych. Moja praca miała się skończyć dwie godziny temu i miałam się zacząć rozpakowywaniem, a teraz czekam jak głupia. Nie mogłam tak sobie wyjść z domu, zostawiając dzieciaki.
                Usłyszałam zamykane drzwi. Wstałam szybko i wyszłam naprzeciw chłopakowi, ten się tylko miło uśmiechnął i zajął się zdejmowaniem swoich butów.
                - Jak się nie mylę to miałam skończyć pracę dwie godziny temu. Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś? I dlaczego kazałeś Ethanowi siebie kryć?
                - Wyluzuj się – wyprostował się i położył mi rękę na ramieniu. – Za parę dniu też poznasz kumpli, z którymi będziesz wypadać do kina i zrozumiesz mnie. I nie denerwuj się tak, już wróciłem, więc możesz spokojnie wrócić do domu, a ja się teraz zajmę bachorami.
                - Nie chodzi mi o to. Tylko, że się nie wywiązujesz z umowy.
                - To nie ja ją podpisałem – puścił mi oczko i poszedł do kuchni.
                Nie mogłam tego tak zostawić. Ruszyłam za nim, czekając na jakieś lepsze wyjaśnienia.
                - Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś? Bo wątpię, żebyś był z kumplami w kinie i dlaczego kazałeś siebie kryć? Nie powinieneś wykorzystywać młodszego rodzeństwa!
                - Zwolnij. Nie jesteśmy jeszcze kumplami, a tym bardziej przyjaciółmi, żebym ci musiał się zwierzać, ale jeżeli chcesz wiedzieć to byłem u kumpla, bo kiedyś obiecałem mu pomoc, ale zapomniałem o tym, a kiedy Rose mi przypomniała od razu do niego pojechałem…
                - Czym? – uniosłam brwi do góry. – Twój motor jest w garażu, a domyślam się, że nie macie drugiego wozu.
                - Jest tutaj coś takiego jak autobus, u was w Europie tego nie ma? Dziwne!
                Minął mnie i poszedł do salonu, gdzie Rose ogrywała Ethana.
                - Dlaczego kazałeś Ethanowi kłamać?
                - Ethan, czy ja kazałem ci kłamać? – spojrzał na swojego brata.
                Chłopak powoli się do nas odwrócił, a w jego oczach widziałam strach. Pokiwał przecząco głową, odłożył konsolę i wstał, kierując się do wyjścia.
                - Ethan, gdzie idziesz? – zapytałam.
                - Powinienem już iść spać, jutro znowu nowy dzień, trzeba z niego korzystać. Cześć!
                Szybko się zmył. Spojrzałam gniewnie na Jamesa, który sobie z tego nic nie robił. Nabrałam powietrza i odwróciłam na pięcie. Jestem tutaj pierwszy dzień, a już tego synka nie lubię. Mam nadzieję, że nie będę musiała z nim chodzić do szkoły. Wystarczy, że będę się z nim widzieć po trzy godziny w tygodniu.
                - Idę do domu – stanęłam przy drzwiach. – Jutro przyjdę o siódmej. Mam nadzieję, że będzie ktoś już na nogach, żeby otworzyć mi drzwi. Cześć.

***
                Co to za uparta dziewczyna! Spojrzałem na Rose, która z uśmiechem na twarzy przyglądała się akcji, która wydarzyła się przed chwilą. Nie myśląc o niczym, rzuciłem w nią poduszką i poszedłem na górę. Zapukałem do pokoju Ethana. Nie odezwał się, ale ja wiedziałem, że nie śpi. Zawsze przed snem musi coś narysować, a to zajmuje mu trochę czasu. Otworzyłem drzwi i tak jak myślałem, zastałem mojego brata przy biurku.
                - Cześć – zacząłem, siadając na jego łóżku. – Co tym razem malujesz?
                - Nic nie maluję, konstruuję – powiedział szorstko.
                - Młody, przepraszam cię za tamtą akcję. Dobrze wiesz, że musimy dotrzymywać tajemnicy o tym kim jesteśmy.
                - Musimy okłamywać osoby, które są dla nas ważne?
                - Jessi nie jest kimś ważnym, jest obca…
                - Wcale, że nie – odwrócił się na krześle i spojrzał na mnie w taki sposób jak nigdy nie patrzył. – Dla ciebie może i jest obca, może jej nie lubisz, ale ja tak. Ona jako jedyna zwraca na mnie uwagę, zauważa mnie. Poprosiłem ją, żeby pomogła mi z zadaniem z matematyki i wiesz, co? Pomogła mi, nie jak ty: „Zaraz ci pomogę”, a potem, co? „ Młody wybacz, ale nie mam ochoty”.  Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej osoby jak ona… Proszę cię, nie każ mi jej okłamywać.
                - Nie wiedziałem Młody, że ty tak to odbierasz…
                - Odbieram? James! Ja nie jestem tobą, nie mam przyjaciół, nie potrafię się bić, nie potrafię grać w hokeja… Nawet nasi rodzice na mnie nie zwracają uwagi.
                - To jest nie prawda, dobrze o tym wiesz – wstałem i podszedłem do biurka. – Rodzice kochają cię… - sięgnąłem po jego rysunek. – Ethan masz niesamowity talent… Co to jest?
                - Raczej, co to miało być. Planowałem skonstruować filtr, który jest montowany pod prysznicem i czyści on zużytą wodę… - przerwałem mu.
                - Wiesz, że ja nie nadążam?
                Pokiwał głową i wrócił do rysowania swojego projektu. Pogłaskałem go po głowie i wyszedłem z pokoju. Przed drzwiami zastałem Rose ze sprzętem podsłuchującym.          
                - Masz problem, wiesz?- założyłem rękę na boku jak zawsze ojciec, kiedy mnie na czymś nakryje.
                - Hmm… Dlaczego? Bo zabrałam sprzęt rodziców, chociaż mi zabronili? – na twarzy pojawił się uśmiech.
                - Masz coś na mnie, prawda?
                - Oj tak… -  obróciła się na pięcie i weszła do swojego pokoju.
                Pięknie. Moi rodzice wychowali szantażystkę!
***
                Siedziałam przed laptopem. Byłam wykończona dzisiejszym dniem. Już pierwszego dnia w nowej pracy pokłóciłam się z synem moich pracodawców. Wspaniale!
                Weszłam na stronę mojej nowej szkoły. Hmm… Nowoczesna pracownia komputerowa, wyjątkowi nauczyciele matematyki… Może nie będzie tak źle. Zerknęłam na zakładkę „sportowcy”. Nuda! Zjeżdżałam suwakiem na dół, kiedy trafiłam na zdjęcie Jamesa. Czyli jednak będę musiała z nim chodzić do szkoły. Przeczytałam opis pod zdjęciem: „ James Cameron – zdobywca największej ilości punktów w Footballu w roczniku 2011/2012”. Dobrze, że szkołę zaczynamy dopiero za dwa miesiące.
                - Cześć Skarbie – do mojego pokoju weszła Agata. – I jak było?
                - Bardzo fajnie – uśmiechnęłam się do kobiety. – Państwo Cameron mają czwórkę dzieci. Lillith jest najmłodsza, ma roczek i jest taka słodziutka.
                - Oj tak… - zagryzłam wargi, bo przypomniałam sobie, że Agata nie może mieć dzieci.
                - Jest jeszcze Rose i Ethan, są bliźniakami, mają osiem lat. Dziewczynka jest takim kombinatorem i zawsze chce, żeby było jak ona chce, a jej brat jest wspaniałym dzieckiem. Tyle, że wydaje się taki opuszczony. Bardzo go polubiłam, mam wrażenie jakbyśmy byli na tych samych falach, a ma dopiero osiem lat.
                - Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – przytuliła mnie. – Mówiłaś, że jest czwórka…
                - Ach tak… Chodzi ci o Jamesa… Nim się nie muszę opiekować, bo jest moim rówieśnikiem, ale zachowuje się jak dziecko. Właśnie przez niego dzisiaj się spóźniłam… On jest jakiś dziwny.
                - Dlaczego tak myślisz?
                - Kiedy przyszłam do ich domu, to na mój widok dziwnie zareagował.
                - Nie przejmuj się – pogłaskała mnie po głowie. – To jest chłopak. Nie codziennie takia piękna dziewczyna przychodzi do domu.
                Popukałam moją mamę po główce. Cieszę się, że ją mam.

niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział II


                Chłopak dziwnie zareagował jak przyszłam. Mam nadzieję, że to nie moja wina. Jego rodzice zaprosili mnie do jadalni, gdzie mieliśmy porozmawiać o naszej współpracy. Przyleciałam do USA dwa dni temu i od razu zabrałam się za szukanie pracy, okazało się, że rodzina dwie przecznice dalej poszukuje opiekunki dla dzieci. Nie spodziewałam się, że mnie przyjmą do pracy, ale tak się stało.
                - Rose, Ethan zejdzie proszę na dół i zabierzcie Lillith! – zaczął krzyczeć mężczyzna.
                - Więc pochodzisz z Polski? – zapytała się mnie drobna szatynka o zielonych oczach.
                - Można tak powiedzieć – uśmiechnęłam się. – Tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia skąd jestem. W wieku ośmiu lat zostałam przygarnięta przez rodzinę z Polski, ale mieszkaliśmy parę lat w Anglii, żebym miała czas nauczyć się języka polskiego, a później wróciłam razem z nimi do Polski…
                - Skomplikowane… - powiedziała z uśmiechem. – Teraz na stałe będziecie mieszkać w USA?
                - Mam nadzieję…
                Do jadalni wpadła dziewczynka, która wyglądała na jakieś osiem lat. Miała urodę jakiejś kombinatorki. Czarne oczy, które przyglądały mi się oraz długie, proste również czarne włosy. Kiedy skończyła mi się przyglądać usiadła na krześle, sięgając po owoc z koszyka. Zaraz po niej do pomieszczenia wszedł chłopak z dzieckiem na rękach. Był podobny do dziewczyny, ale nie miał urody kombinatora, a raczej uroczego chłopczyka. Spojrzałam w jego oczy, które wydawały się być bardzo smutne. Mam nadzieję, że uda mi się to zmienić. Przeniosłam wzrok na najmniejszą z rodziny. Była taka śliczna i oczywiście również miała czarne oczy, wszystkie dzieci je mają najwidoczniej po ojcu.
                - Jesse poznaj nasze pociechy – odezwał się  mężczyzna. – Najmłodsza to Lillith, nie ma z nią żadnych problemów. Wystarczy, że ją nakarmisz, przewiniesz i dasz jej ulubionego misia – pocałował dziewczynkę w główkę. – To jest Rose – stanął za kombinatorką. – Z nią jest już więcej problemu…
                - Tato! – dziewczyna przewróciła oczami.
                - Mówię tylko, że należy trzy razy w tygodniu zawieźć cię na trening, ale chyba damy szansę James’owi się wykazać… - spojrzał na żonę, która pokiwała głową. – No, a to jest Ethan.
                Chłopak się do mnie uśmiechnął. Zastanawiało mnie, co go musi tak smucić.
                - No i ostatni członek naszej rodziny to James – odezwała się kobieta. – Miałaś okazję go zobaczyć w akcji – uśmiechnęła. – Na szczęście nim nie musisz się opiekować, ale postaraj się, żeby dotrzymywał swoich obowiązków. Na całe szczęście wyratowałaś nas, ponieważ to on miał się już przez weekend zająć dziećmi.
                - Mam rozumieć, że lepiej jego z nimi nie zostawiać? – uśmiechnęłam się.
                - Nie chodzi o to. On sam jakoś nie przepada zostawać sam na sam z rodzeństwem. Rozumiesz, dla niego liczą się jak na razie koledzy… Z czasem wyrośnie. – kobieta spojrzała na zegarek. – My musimy już jechać, jeżeli miałabyś jakieś problemy dzwoń, ale myślę, że nic takiego nie będzie. Bawcie się dobrze, wrócimy w poniedziałek.
                Rodzice pożegnali się z dziećmi i wyszli z mieszkania. Nim zdążyłam zadać pytanie dzieciakom, one się zmyły. Tylko na blacie została karteczka z dziecięcym pismem: „ Na obiad chcę frytki! Rose.”. No tak, widzę, że dziewczyna ma wymagania. Rozejrzałam się po kuchni, była ona tak pięknie urządzona. Jak w tych wszystkich filmach…
                Podeszłam do zamrażalnika i wyciągnęłam z nich paczkę frytek. Pięknie i jak ja je mam zrobić?
                - Pomóc ci w czymś? – koło mnie zjawił się Ethan.
                - Myślałam, że sobie poszedłeś…
                - Poszedłem tylko odnieść Lillith – uśmiechnął się. –Frytki robisz? Niech zgadnę, Rose sobie je zażyczyła?
                - Najwidoczniej znasz ją na wylot.
                - Jest moją bliźniaczką, więc tak, znam ją na wylot. Nie musisz robić wszystkiego, co ona chce. W ten sposób zacznie wykorzystywać cię.
                - Lepiej wolę nie podpaść waszym rodzicom. Ta praca jest dla mnie ważna.
                - Nie martw się. Rose nie jest taka zła. Nigdy nie naskarżyła rodzicom, tylko jak ktoś jej podpadnie to się wkurza na cały świat – uniosłam brwi. – Potrafisz zrobić naleśniki?
                - Jasne.
                - No to zróbmy je, a nie przejmuj się moją siostrą.

***
                Wspaniale, nie ma to jak zapomnieć forsy na paliwo! Przeszedłem z 4 mile, ciągnąc za sobą motor. Wszystko mnie bolało i byłem głodny jak wilk. Odstawiłem pojazd do garażu rodziców. Trzeba korzystać, kiedy ich nie ma, bo w innym razie musiałbym lecieć do szopy. Do domu wszedłem przez drzwi z garażu. Poczułem piękny zapach naleśników i od razu ruszyłem do kuchni. Zastałem tam Ethana, który cały czas się śmiał oraz nową gosposię, której nie przeszkadzała obecność mojego brata.
                - Chciałam frytki – no i brakowało mi jeszcze Rose.
                Spojrzałem na narzekającą dziewczynę. Ciekawe czy nadejdzie dzień, w którym podziękuje za coś. Usiadłem przy stole i sięgnąłem po talerz.
                - Cześć – przywitała się dziewczyna.
                - Cześć – nie podnosząc wzroku, fuknąłem.
                - Nie znamy się, jestem Jessi.
                - James.
                Złapałem kilka naleśników i poszedłem na górę. Nie miałem ochoty na jakieś nudne towarzystwo. Na początku myślałem, że ją znam, że to może być Victoria, ale tamta była szalona, a ta dziewczyna? Typowa kujonka. Włączyłem laptopa i wszedłem na tajną stronę agencji. Oczywiście, moi kumple już dostali swoje pierwsze misje tylko nie ja. Przecież jestem lepszy od nich wszystkich.
                - Co robisz?
                Odwróciłem się i spojrzałem na Rose. Ona chyba nigdy nie zrozumie znaczenie prywatności.
                - Przeglądam internet – szybko włączyłem twittera.
                - Nie wierzę… - uniosła lewą brew do góry. – Dlaczego jesteś na stronie, na której nie masz konta? Sprawdzałeś stronę agencji… Dobrze wiesz, że gdy mamy obcego w domu to mamy zakaz wchodzenia na tę stronę.
                - Proszę cię, Rose. Jesse jest za głupia, żeby cokolwiek wyczaić. Nie martwi cię to, że siedzi ona w jadalni, gdzie za obrazami jest pochowana broń oraz monitory? Jestem u siebie w pokoju i nie masz się, o co martwić. Ona zapewne nie zna się kompletnie na komputerach.
                - Masz rację, tylko Dylan jest znawcą komputerów…
                - Cholera! – spojrzałem na nią z przerażeniem. – Obiecałem Dylanowi, że przyjadę do agencji, żeby mu pomóc przenieść sprzęt.
                - No to masz pecha braciszku.

***
                Ostatnia rzecz na dzisiaj została wykonana, teraz mogę wrócić do domu. Z uśmiechem na twarzy wyszłam z pokoju Lillith, ale niestety tuż przy drzwiach wpadł na mnie James.
                - Sorry! – powiedział w pośpiechu. – Muszę gdzieś iść, więc zajmij się dzieciakami.
                Nim zdążyłam coś powiedzieć, ten znikł mi z pola widzenia. Miałam już wejść do garażu, żeby z chłopakiem pogadać, ale przy drzwiach czekał na mnie Ethan. Widząc mnie uśmiechnął się.
                - Jesse, możesz mi pomóc z matematyką?
                - Jasne tylko jak pogadam z twoim bratem.
                - Nie ma potrzeby, a raczej już nie zdążysz, bo…- w tej chwili się zawiesił.
                - Bo…?
                - Pojechał on już do…
                - Ethan, co się dzieje, gdzie jest twój brat?
                Ruszył ramionami i ze spuszczoną głową poszedł do salonu. No pięknie, chyba musiałam zacząć go przyciskać.

***
                Mam nadzieję, że Ethan potrafi dotrzymywać tajemnicy, bo w innym razie się źle skończy. Szybko wpisałem hasło do tajnego garażu moich rodziców. Kiedy jedna ze ścian garażu uniosła się zobaczyłem srebrne Porsche 911. Cacko! Rozejrzałem się, czy przypadkiem Jesse nie weszła do garażu. Kiedy wszystko było dobrze, wsiadłem do bryki i na GPS wpisałem adres agencji. Załączyłem silnik i jak najciszej wyjechałem z garażu. Liczyło się to, żeby nikt nie zauważył, że taka bryka wyjeżdża spod naszego domu. Sięgnąłem jeszcze po komórkę i wybrałem numer do Dylana.
                - James! – nawet nie zdążyłem się przywitać, a ten już na mnie krzyczy.- Miałeś tutaj być godzinę temu.
                - Wybacz stary zapomniałem, już do ciebie jadę.
                - Masz szczęście, że twoi rodzice są szanowanymi agentami, bo w innym razie skopałbym ci tyłek.
                - Stary, ty siedzisz tylko przy komputerach, więc wątpię żebyś dał mi radę.
                Dylan się rozłączył. Był on moim kumplem od zawsze, chociaż jest starszy ode mnie o osiem lat to łączy nas ogromna przyjaźń. W agencji jest odkąd pamiętam, podobno został porzucony w wieku dziewięciu lat w miejscu, gdzie odbywała się misja. Zauważył go Mick, ojciec Victorii. Chłopak mu bardzo zaimponował swoją wiedzą i tak przygarnął go do zespołu. Można powiedzieć, że był asystentem pana Jeffersona. Po jego śmierci to on objął rolę głównego informatyka, mając zaledwie szesnaście lat.
                Podjechałem pod kawiarenkę, która jest wejściem do bazy. Wszedłem do środka i zobaczyłem zamiatającego Waltera. Ciekawy jestem, co tym razem przeskrobał, że dyrekcja zesłała go tutaj.
                - Stary, ty serio myślisz, że nie dałbym ci rady?
                Odwróciłem się i zobaczyłem Dylana. Wysoki szatyn o małych, niebieskich oczach i jak płeć przeciwna mówi: słodkim uśmieszku. Nie wygląda jak komputerowiec, raczej jego podwładni tak wyglądają.
                Uśmiechnąłem się i wszedłem do kuchni, skąd jest wejście do agencji. Ze schowka na środki czyszczące zjechaliśmy windą 3 piętra niżej. Ośrodek był ogromny i liczył wielu pracowników. Najczęściej spotyka się tutaj kolesi w białych fartuszkach, którzy zawsze przypominają mi lekarzy, ale raczej są badaczami oraz ludzi w czarnych kombinezonach, znanych jako tajnych agentów, zdarza się czasem, że spotka się kogoś w kraciastej koszuli i czarnymi okularami, to są typowi informatycy i geniusze matematyczny – raczej dla mnie nimi są.
                - Co trzeba przenieś? – zapytałem Dylana.
                - Posłuchaj, nie wiem czy słyszałeś kiedyś o Projekcie „181296” ? – pokiwałem twierdząco głową, kiedyś obiło mi się o uszy. – Były z nim wielkie plany, był w stanie powstrzymać największych hakerów świata, ale niestety, nikt poza nim nie potrafił go uruchomić.
                - Planujecie to wyrzucić?
                - Oczywiście, że nie. Planujemy go przenieść do starej pracowni Jeffersonów. Po dziesięciu latach walki z tym programem postanowiłem zakończyć z nim, a cały czas nam zajmuje miejsce w pokoju numer 321. Chyba powinien wrócić do miejsca, gdzie został stworzony.
                Poklepał mnie po ramieniu i minął mnie. Nie wiem, czy się cieszyć, czy nie, ale nareszcie zobaczę słynne biuro Jeffersonów. Nigdy tam nie byłem, ale tutaj, wśród młodzieży jest to największe marzenie, lecz po śmierci jednych z najlepszych agentów zamknięto pracownię i zabroniono tam wchodzić.
                - James czekasz na jakieś zaproszenie?! – usłyszałem Dylana.
                Uśmiechnąłem się pod nosem i pobiegłem do pokoju numer 321.