piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział III


                Nie myślałem, że komputery sprzed dziesięciu lat mogą być tak ciężkie. Kiedy już skończyliśmy przenoszenie, Dylan postanowił jakoś ochronić sprzęt sprzed zniszczeniem, a ja postanowiłem się tutaj trochę rozejrzeć. Myślałem, że tutaj nikt nie zagląda i w ogóle, ale było tutaj niesamowity porządek, lepszy niż w moim pokoju.
                Podszedłem do półki, na której stały zdjęcia. Mick i Angie poznali się właśnie tutaj, ich rodzice również byli agentami, ale ich historia miłosna przypominała Romeo i Julię ze szczęśliwym zakończeniem. Mieli tylko jedną córkę, Victorię. Jedną z najlepszych dowcipnisiów w agencji. To ona odcinała dopływ prądu do sali treningowej albo też straszyła innych podopiecznych bazy historyjkami o duchach, a w nocy wkradała się do centrum dowodzenia i bawiła się światłem w ich pokojach. Po jej śmierci wszystko się zmieniło, nie było tak jak dawniej.
                Sięgnąłem po zdjęcie, na którym byłem z nią. Zawsze miała dwa warkoczyki i nosiła kolorowe sukienki. Nie przeszkadzało jej to, że jako jedyna tutaj tak się ubierała, również nie przeszkadzało jej to, że była urocza. Miała piękne piwno-zielone oczy oraz uśmiech.
                - Te zdjęcie chyba zostało zrobione podczas sylwestra 2001 roku – odezwał się Dylan, który stał za mną. – Dobra ja zmykam, na stole leży klucz, więc ty zamykasz. Trzymaj się i następnym razem postaraj się nie spóźnić.
                Pokiwałem mu głową i jeszcze raz spojrzałem na zdjęcie. Przypomniał mi się ten dzień. Strasznie się nam wtedy nudziło, wszyscy podopieczni pojechali do rodzin na sylwestra tylko my zostaliśmy sami, bo naszych rodziców wysłano na jakąś misję. Wtedy sobie przyrzekliśmy, że zawsze będziemy razem i nie ważnie, co się stanie będziemy się wspierać. Żeby uprawomocnić naszą przysięgę nożem przecięliśmy skórę naszej prawej ręki i uścisnęliśmy sobie dłoń.
                Przeniosłem wzrok na moją rękę, gdzie ciągnęła się ledwie widoczna srebrna niteczka, pamiątka po tamtym dniu.
               
***
                Zbliża się dwudziesta, a Jamesa nie ma. Lillith już dawno śpi, a Rose i Ethan grają na playstation.
                Usiadłam w kuchni, niecierpliwie oczekując na powrót chłopaka. Nie było w umowie, że będę pracować do późnych godzin wieczornych. Moja praca miała się skończyć dwie godziny temu i miałam się zacząć rozpakowywaniem, a teraz czekam jak głupia. Nie mogłam tak sobie wyjść z domu, zostawiając dzieciaki.
                Usłyszałam zamykane drzwi. Wstałam szybko i wyszłam naprzeciw chłopakowi, ten się tylko miło uśmiechnął i zajął się zdejmowaniem swoich butów.
                - Jak się nie mylę to miałam skończyć pracę dwie godziny temu. Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś? I dlaczego kazałeś Ethanowi siebie kryć?
                - Wyluzuj się – wyprostował się i położył mi rękę na ramieniu. – Za parę dniu też poznasz kumpli, z którymi będziesz wypadać do kina i zrozumiesz mnie. I nie denerwuj się tak, już wróciłem, więc możesz spokojnie wrócić do domu, a ja się teraz zajmę bachorami.
                - Nie chodzi mi o to. Tylko, że się nie wywiązujesz z umowy.
                - To nie ja ją podpisałem – puścił mi oczko i poszedł do kuchni.
                Nie mogłam tego tak zostawić. Ruszyłam za nim, czekając na jakieś lepsze wyjaśnienia.
                - Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś? Bo wątpię, żebyś był z kumplami w kinie i dlaczego kazałeś siebie kryć? Nie powinieneś wykorzystywać młodszego rodzeństwa!
                - Zwolnij. Nie jesteśmy jeszcze kumplami, a tym bardziej przyjaciółmi, żebym ci musiał się zwierzać, ale jeżeli chcesz wiedzieć to byłem u kumpla, bo kiedyś obiecałem mu pomoc, ale zapomniałem o tym, a kiedy Rose mi przypomniała od razu do niego pojechałem…
                - Czym? – uniosłam brwi do góry. – Twój motor jest w garażu, a domyślam się, że nie macie drugiego wozu.
                - Jest tutaj coś takiego jak autobus, u was w Europie tego nie ma? Dziwne!
                Minął mnie i poszedł do salonu, gdzie Rose ogrywała Ethana.
                - Dlaczego kazałeś Ethanowi kłamać?
                - Ethan, czy ja kazałem ci kłamać? – spojrzał na swojego brata.
                Chłopak powoli się do nas odwrócił, a w jego oczach widziałam strach. Pokiwał przecząco głową, odłożył konsolę i wstał, kierując się do wyjścia.
                - Ethan, gdzie idziesz? – zapytałam.
                - Powinienem już iść spać, jutro znowu nowy dzień, trzeba z niego korzystać. Cześć!
                Szybko się zmył. Spojrzałam gniewnie na Jamesa, który sobie z tego nic nie robił. Nabrałam powietrza i odwróciłam na pięcie. Jestem tutaj pierwszy dzień, a już tego synka nie lubię. Mam nadzieję, że nie będę musiała z nim chodzić do szkoły. Wystarczy, że będę się z nim widzieć po trzy godziny w tygodniu.
                - Idę do domu – stanęłam przy drzwiach. – Jutro przyjdę o siódmej. Mam nadzieję, że będzie ktoś już na nogach, żeby otworzyć mi drzwi. Cześć.

***
                Co to za uparta dziewczyna! Spojrzałem na Rose, która z uśmiechem na twarzy przyglądała się akcji, która wydarzyła się przed chwilą. Nie myśląc o niczym, rzuciłem w nią poduszką i poszedłem na górę. Zapukałem do pokoju Ethana. Nie odezwał się, ale ja wiedziałem, że nie śpi. Zawsze przed snem musi coś narysować, a to zajmuje mu trochę czasu. Otworzyłem drzwi i tak jak myślałem, zastałem mojego brata przy biurku.
                - Cześć – zacząłem, siadając na jego łóżku. – Co tym razem malujesz?
                - Nic nie maluję, konstruuję – powiedział szorstko.
                - Młody, przepraszam cię za tamtą akcję. Dobrze wiesz, że musimy dotrzymywać tajemnicy o tym kim jesteśmy.
                - Musimy okłamywać osoby, które są dla nas ważne?
                - Jessi nie jest kimś ważnym, jest obca…
                - Wcale, że nie – odwrócił się na krześle i spojrzał na mnie w taki sposób jak nigdy nie patrzył. – Dla ciebie może i jest obca, może jej nie lubisz, ale ja tak. Ona jako jedyna zwraca na mnie uwagę, zauważa mnie. Poprosiłem ją, żeby pomogła mi z zadaniem z matematyki i wiesz, co? Pomogła mi, nie jak ty: „Zaraz ci pomogę”, a potem, co? „ Młody wybacz, ale nie mam ochoty”.  Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej osoby jak ona… Proszę cię, nie każ mi jej okłamywać.
                - Nie wiedziałem Młody, że ty tak to odbierasz…
                - Odbieram? James! Ja nie jestem tobą, nie mam przyjaciół, nie potrafię się bić, nie potrafię grać w hokeja… Nawet nasi rodzice na mnie nie zwracają uwagi.
                - To jest nie prawda, dobrze o tym wiesz – wstałem i podszedłem do biurka. – Rodzice kochają cię… - sięgnąłem po jego rysunek. – Ethan masz niesamowity talent… Co to jest?
                - Raczej, co to miało być. Planowałem skonstruować filtr, który jest montowany pod prysznicem i czyści on zużytą wodę… - przerwałem mu.
                - Wiesz, że ja nie nadążam?
                Pokiwał głową i wrócił do rysowania swojego projektu. Pogłaskałem go po głowie i wyszedłem z pokoju. Przed drzwiami zastałem Rose ze sprzętem podsłuchującym.          
                - Masz problem, wiesz?- założyłem rękę na boku jak zawsze ojciec, kiedy mnie na czymś nakryje.
                - Hmm… Dlaczego? Bo zabrałam sprzęt rodziców, chociaż mi zabronili? – na twarzy pojawił się uśmiech.
                - Masz coś na mnie, prawda?
                - Oj tak… -  obróciła się na pięcie i weszła do swojego pokoju.
                Pięknie. Moi rodzice wychowali szantażystkę!
***
                Siedziałam przed laptopem. Byłam wykończona dzisiejszym dniem. Już pierwszego dnia w nowej pracy pokłóciłam się z synem moich pracodawców. Wspaniale!
                Weszłam na stronę mojej nowej szkoły. Hmm… Nowoczesna pracownia komputerowa, wyjątkowi nauczyciele matematyki… Może nie będzie tak źle. Zerknęłam na zakładkę „sportowcy”. Nuda! Zjeżdżałam suwakiem na dół, kiedy trafiłam na zdjęcie Jamesa. Czyli jednak będę musiała z nim chodzić do szkoły. Przeczytałam opis pod zdjęciem: „ James Cameron – zdobywca największej ilości punktów w Footballu w roczniku 2011/2012”. Dobrze, że szkołę zaczynamy dopiero za dwa miesiące.
                - Cześć Skarbie – do mojego pokoju weszła Agata. – I jak było?
                - Bardzo fajnie – uśmiechnęłam się do kobiety. – Państwo Cameron mają czwórkę dzieci. Lillith jest najmłodsza, ma roczek i jest taka słodziutka.
                - Oj tak… - zagryzłam wargi, bo przypomniałam sobie, że Agata nie może mieć dzieci.
                - Jest jeszcze Rose i Ethan, są bliźniakami, mają osiem lat. Dziewczynka jest takim kombinatorem i zawsze chce, żeby było jak ona chce, a jej brat jest wspaniałym dzieckiem. Tyle, że wydaje się taki opuszczony. Bardzo go polubiłam, mam wrażenie jakbyśmy byli na tych samych falach, a ma dopiero osiem lat.
                - Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – przytuliła mnie. – Mówiłaś, że jest czwórka…
                - Ach tak… Chodzi ci o Jamesa… Nim się nie muszę opiekować, bo jest moim rówieśnikiem, ale zachowuje się jak dziecko. Właśnie przez niego dzisiaj się spóźniłam… On jest jakiś dziwny.
                - Dlaczego tak myślisz?
                - Kiedy przyszłam do ich domu, to na mój widok dziwnie zareagował.
                - Nie przejmuj się – pogłaskała mnie po głowie. – To jest chłopak. Nie codziennie takia piękna dziewczyna przychodzi do domu.
                Popukałam moją mamę po główce. Cieszę się, że ją mam.

3 komentarze:

  1. wspaniały blog :)tylko dlaczego tak długo kazałaś czekać ??? :D
    haaha ale ile bym nie musiała tyle bym czekała żeby się dowiedzieć co u Jessie Jamesa
    POZDRAWIAM KIM:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ postanowiłam dodawać, co dwa tygodnie.

      Usuń
  2. KINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGAKINGA,
    ty mnie ranisz! Jak to co dwa tygodnie? ;c

    OdpowiedzUsuń